
Kiedy cofam się myślami wstecz o 3 lata, rzadko zastanawiam się, ile rzeczy udało nam się w firmie osiągnąć. Raczej koncentruję się na tym, co można było zrobić inaczej, lepiej, efektywniej. Analizuję jakie skróty minęliśmy po drodze, i co sprawiło, że ich nie widzieliśmy wcześniej.
Chciałabym się cofnąć w czasie, aby ponownie przejść tą samą drogę, ale kierując się innymi ścieżkami. Podobno nie wchodzi się do tej samej rzeki dwa razy. Who said so?
Zapraszam Was na krótki tekst o tym jak dwa razy wejść do tej samej rzeki, żeby się nią zachwycić na nowo.
Umiejętność pracy z wykorzystaniem metodologii design thinking wynieśliśmy z korporacji. Proces projektowy oparty na konkretnych, szczegółowo określonych krokach porządkuje wiele rzeczy i daje bardzo dobre rezultaty. Stosując się do założeń design thinking, mamy duże prawdopodobieństwo, że jeżeli nie poddamy się za szybko, odniesiemy sukces projektowy.
Co projektujemy? To zależy od nas. Produkt, usługę, cokolwiek. Metodę tą, może wykorzystać każdy. Sprawdzi się tam, gdzie dąży się do wprowadzenia innowacji, zoptymalizowania, ulepszenia. Ważna jest logika postępowania i sposób „projektowego myślenia”.
Spisane kroki postępowania (które obiecuję, że przytoczę), porządkują dynamiczne procesy kreatywne. To duży plus, ponieważ umysł, działający na najwyższych obrotach, w przypływie weny (czyt. euforii projektowej), często potrafi sprowadzać na manowce i płatać figle.
Pierwsze wyznaczone kroki design thinking osadzają nas w kontekście i wyznaczają podstawowy cel, do którego zawsze można i trzeba wrócić. Uf, jaka ulga.
O ile pierwsze kroki powinny być stabilne (za chwilę je poznacie), to wielokrotnie zapętlająca się, aż do uzyskania zadowalających efektów, faza prototypowania i testowania, wymaga czasu, generuje koszty i powoduje wiele emocji.
Są sytuacje w których albo budżet, albo ograniczony czas determinują moment zakończenia planowania, a ewentualne braki w projekcie trzeba przyjąć ze wszystkimi ich konsekwencjami.
Co jeżeli nie godzimy się na ponoszenie konsekwencji?
Znacie powiedzenie, że pierwszy dom projektuje się dla wroga, drugi dla przyjaciela, a trzeci dla siebie? Przecież to design thinking. Zapętlamy proces, i aż do skutku pracujemy nad idealnym rozwiązaniem.
(Jednak tutaj moja uwaga! To jest co innego, kiedy laik buduje do skutku, nieświadomie popełniając wszystkie możliwe błędy, o których nie wiedział (przecież nie musiał), a finalnym produktem jest dom spełniający wymogi, w najlepszym przypadku, tylko jednej rodziny. To materiałowe marnotrawstwo i budowlane zanieczyszczanie środowiska. Nie o takim budowaniu mówię.
Przeciwnym biegunem są projekty katalogowe, powtarzalne. Czy na pewno? To raczej rwąca rzeka, na którą trzeba uważać. Pozwólcie mi dokończyć tekst i sami oceńcie, na bazie własnej wiedzy i doświadczeń, czy HUS to typowy domek z katalogu.)
Wracając do rozważań na temat projektowania w metodologii design thinking, rozpiszę krótki przykład z HUSowego podwórka, aby pomóc Wam zrozumieć, na czym ten proces polega.
Przy okazji poznacie 5 podstawowych kroków tego tańca, i może sami kiedyś zdecydujecie się je wykorzystać przy swoich innowacyjnych projektach.
PRZYŁAD:
1 Poznajemy potrzebę użytkownika np. Użytkownik potrzebuje domu letniskowego.
2. Zdefiniowanie problemu np. Oferta na rynku jest duża, ale projekty są typowe, powtarzalne, klaustrofobiczne.
3. generowanie pomysłów np. Stwórzmy dom odróżniający się designem i jakością materiałów.
4. budwanie prototypów np. Zbudujmy HUSa.
5. testowanie np. Wynajmijmy, i przetestujmy go w różnych warunkach, przez różne osoby, i sprawdźmy czy odpowiedzieliśmy na pkt.1 i 2.
Postawiliśmy wszystkie karty i daliśmy sobie przyzwolenie na to, aby zainwestować czas i środki, i przejść przez każdą z faz design thinking (ze szczególnym naciskiem na prototypowanie i testowanie).
I tutaj niespodzianka! Jeżeli byłeś/byłaś w HUSie, nieświadomie zostałeś/zostałaś częścią procesu. Jak to?
Właśnie wynajem naszego prototypu różnym użytkownikom, dał nam najwięcej informacji o tym co w HUSie działa, a co należy udoskonalić. Jakie rozwiązania są dla użytkownika istotne, wnoszą wartość, a które się nie sprawdzają.
Rozmowa z gośćmi naszego domku za każdym razem była dla nas na wagę złota. Ich obserwacje zawsze braliśmy sobie głęboko do serca, więc każdą z uwag analizowaliśmy i traktowaliśmy jako możliwość rozwoju.
HUS stał się dzięki temu demokratyczny.
Przez 2 lata użytkowało go ponad 658 osób. Wow!
Osoby te były w różnym wieku, różnej płci i z różnymi potrzebami. Gościły w HUSie małe dzieci, single, pary, grupy znajomych, psy, nawet kot.
Goście wielokrotnie wypowiadali się, i dzielili z nami własnymi doświadczeniami związanymi z użytkowaniem HUSa. To ogrom różnorodnej wiedzy, którą uzyskaliśmy po zbudowaniu tylko jednego prototypu (w odróżnieniu od przysłowiowych 3 domów).
Sprzątanie i obsługa techniczna HUSa przez okres 2 lat wynajmu odsłoniła przed nami wiele tajemnic domku. Sami zajmowaliśmy się każdym z tematów, od zmiany pościeli dla gości, po wymianę filtrów wody. Wielokrotnie różne osoby pytały nas, czemu to robimy, zamiast wynająć kogoś do kompleksowej obsługi najmu, a dla nas były to cenne momenty nauki, których nie mogliśmy przegapić.
Dzisiaj, kiedy nasze ambicje związane z testowaniem zostały zaspokojone, (informacje spływające od gości zaczęły się powtarzać), przeszliśmy do kolejnej fazy naszego procesu i przekuliśmy zebrane doświadczenia, na nowe rozwiązania w Czerniejowie.
Zbudowaliśmy HUSa dla naszej pierwszej prywatnej inwestorki.
Z perspektywy czasu, patrząc na drogę jaką pokonaliśmy i wiedzę jaką zdobyliśmy jesteśmy w stanie powiedzieć, ze HUS już nas niczym nie zaskoczy.

Wiemy co robimy, i jesteśmy w tym najlepsi!
Zainspiruj się naszym procesem projektowym. Kliknij w zdjęcie po prawej stronie.
Poznaj HUSa w Czerniejowie! Zobacz tutaj!
Zapraszam: Sylwia